Zaloguj się Załóż konto
Polish (Poland)English (United Kingdom)

Paralotniarstwo UK

 
Pierwsze 70 sekund

dsc00381.jpgNa początku były pogadanki Polaków przy wieczornym piwie. I stało się tak, że do naszego domu na Vernon Rd, zawitał Karol, człowiek wielu talentów i osoba o lekko skrzywionym umyśle (bardzo pozytywnie skrzywionym). Zaczęło się niewinnie wypady rowerowe, taplanie się w błocie i różnych rzekach. Któregoś dnia Karol zaproponowałby się na paralotniach wyszkolić. On stary wyga szybowcowy z lękiem wysokości, ja niepoprawny marzyciel i całkowity ignorant powietrzny. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, iż za rok będziemy swobodnie wzbijać się w powietrze i ścigać się z ptakami, kazałbym się mu puknąć w czoło. Ale kroczek po kroczku, klamka zapadła pojawił się temat na forum bham.pl, ustaliliśmy datę wyjazdu na maj i zaczęliśmy śnić o przestworzach. Nie ukrywam czasami się budziłem w nocy zlany potem i przerażony wizją, szybko zbliżającej się ziemi.

dsc00224a.jpgPostanowiliśmy wyjazd uczynić przygodą życia, czyli żadnych kobiet (to nam się nie udało ale może i dobrze), namioty, śpiwór, piwo, motocykl i w drogę.  Ruszyliśmy na południe Anglii w okolice Brighton, muszę przyznać, że bolał mnie tyłek po 300 milach na motocyklu. Ostatni etap podroży pokonaliśmy w dość chłodnym deszczu i perspektywa rozstawiania namiotu nie była zbyt zachęcająca. Około 23:00 dotarliśmy do celu naszej wyprawy, małego pubu w wiosce Glynde. Miejsca, które przez kolejne dwa tygodnie było naszą szkołą, domem i bramą do nieba. Napiliśmy się piwa w lokalnym pubie, by po paru chwilach, znieczuleni zasnąć w przemokniętym namiocie koło głównej drogi ( nie wiedzieliśmy, że to była główna droga).  

Szkolenie dzień 1 

Ranek przywitał nas piękną pogodą, gdy oczy przyzwyczaiły się do blasku słońca, w odległości kilku metrów ukazała się nasza szkoła (mała nieużywana stacja kolejowa, gdzie nadal robią pyszną kawę i zawsze tam pełno latających dziwaków). Naszym Instruktorem prowadzącym był Steve (szef angielskiej drużyny paralotniowej w 2002 i 2003 roku), muszę przyznać, że nie wyglądał jak żylasty paralotniowy extremista, ale wiedzę miał piorunującą. Nasz pierwszy dzień zaczął się dość strasznie, podpisywanie cyrografów na życie połączone z oglądaniem filmu o wypadkach paralotniowych. Już wtedy chciałem wsiąść na bajka i uciekać gdzie pieprz rośnie (Karol dzięki za trzymanie za rękę). Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu około 13:00 Steve rozdał nam duże plecaki wypchane paralotniami, po małym brązowym kasku, do tego małe czarne radio i kazał wsiadać do parabusa. Myślę sobie ok, weźmie nauczy nas składać glajta, pokaże linki i cala szmatę, nauczy  zapinać i wrócimy do bazy.......co to to nie moi drodzy. Nasz guru lotnictwa kazał sprawdzić plajta- owszem (cokolwiek to znaczyło ), zapiąć się w szelki, zapinki i klamry, by następnie odbyć nasz pierwszy lot na paralotni.

dsc00220.jpgGórka wydawała się całkiem mała, ale ja i tak miałem kilogram cięższe spodnie i bardzo roztrzęsione nogi. Po krótkim briefingu w radiu zawieszonym na szyi usłyszałem rozkaz- wyrok „RUN RUN RUN!!!". Krew zamarzła mi w żyłach, mózg wszedł na tryb extreem ....a nogi ani rusz....., ale jak to bywa w takich przypadkach, pan każe pies musi. Pochyliłem sie do przodu, chyba zamknąłem oczy (nie pamiętam) by nagle przeżyć swój pierwszy lot. Było to zaledwie parędziesiąt metrów zakończone lądowaniem na stodole (Steve powiedział ze jak szkoli 30 lat to jestem pierwszy, który zaliczył azbest na dachu). W mojej głowie pojawił się dziki głód lotu, biegiem pod górkę  i od początku RUN RUN RUN!!!!. Zabawna rzecz, że gdy jesteś w powietrzu głowa działa na zupełnie innym poziomie świadomości, że robisz wszystko na odwrót, skutkiem tego został specjalnie dla mnie utworzony nowy kierunek. Oczywiście wiecie, że jest LEFT i RIGHT, a właśnie, że nie; jest LEFT i OTHER LEFT. Gdy jesteś tam w górze, nie wiesz co się dzieje, kierunki, sprawy życia codziennego, problemy i zmartwienia po prostu nie istnieją. Jesteś tylko ty i szum powietrza, szum powietrza i ty (no czasami pojawia się w tle głos wkurzonego instruktora, który już nie ma ochoty ściągać cię ze stodoły). Po całym dniu wbiegania pod górkę, po wypoceniu jakiś pięciu litrów, masz poczucie zwycięstwa i wszystko jest lepsze. Motocykl nagle zaczyna lepiej wchodzić w zakręty, zwykła kanapka smakuje jak kolacja w „Simpson s" (taka knajpka w Edgbaston), zachód słońca jest najpiękniejszy , a piwo smakuje jak Don Perignon. Zasypiasz po całym dniu w śmierdząncym namiocie i masz wszystko gdzieś bo wiesz ze jutro znów będziesz tam, podpięty do kawałka szmaty, łamiąc wszelkie prawa fizyki .....

Szkolenie dzień 2 

Dzień drugi przywitał nas optymistyczną pogodą i głodem na latanie. Nie zastanawiając się długo, wskoczyliśmy z Karolem na nasze dwukołowe rumaki i zostawiając nasz kemping na plaży, ruszyliśmy urzeczywistniać nasze marzenia.  

Nasz "parawagon" był już gotowy do wyjazdu, więc szybko wpakowaliśmy się do środka by nie marnować ani minuty stąpając po ziemi. Plan dnia był bardzo podobny: na górę, RUN RUN RUN!!!! i w dół. Niespodzianka jednak była, lądowisko na dzień drugi było całkiem niewidoczne ze startowiska. By podnieść nas trochę na duchu i mając na uwadze, że kolejny nieżywy kursant to trochę psuje reputacje, pojechaliśmy pooglądać lądowisko. No cóż zwykła łąka, krowy tu, owce tam, pełno kupy, drutów kolczastych, tam rzeka, tu linie wysokiego napięcia, tam droga krajowa, a tam tory. Hmmmmm..... Fakt łąki było kawałek ale w momencie, gdy twoja paralotnia nie jest jednak jeszcze częścią ciebie i w powietrzu ma swój własny rozum, lądowanie na tym skrawku zieleni zalatywało mi szybką śmiercią ....w najlepszym wypadku. Nie będę wspominał o wizji: bycia porażonym prądem, zjedzonym przez krowo-owce, utopieniem, zahaczeniem sie o pociąg,  utaplaniu się w krowich plackach i skręceniu  nogi, bo po co ????


dsc00215a.jpgZnów pod górę, na moje oko z 10 razy większą niż dnia poprzedniego, pot, skwar, mocne majowe słońce i pragnienie lotu, choćby krótkiego, czuć powiew powietrza na twarzy, być zdanym tylko na siebie, mieć cały świat u stóp. I wreszcie na górze, szybko, wyjąć skrzydło z plecaka, szybko kask, szybko szybko, uprząż, radio..... READY !!!!! krzyczysz ......Wszystko po to by jeszcze raz usłyszeć już nie słowa wyrok.... już nie klątwę .... RUN  RUN RUN !!!!       brzmi dziś inaczej ....   i jest lot..., jest podmuch powietrza....., jest łopot paralotni nad głową .... A gdzie do cholery jest lądowisko? AAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!. Przelatuje nad lasem , 200 metrów pode mną jest ziemia, Boże! Dziękuje, ci że mogę tego doświadczyć, lekka turbulencja nad lasem, troszkę rzuca, lekki skręt w lewo, 200 metrów , radio na szyi milczy nie słychać podpowiedzi Steve`a , no cóż przynajmniej umrę w fajnym stylu. 100 metrów nad ziemią, w dole parking i "parawóz ", jeszcze jeden zakręt, 50 metrów nad ziemią......staje w uprzęży (wszystko jak na szkoleniu dzień wcześniej), 20 metrów ustawiam się idealnie pod wiatr, kurcze rzeka .....odbijam w prawo, lecę  wiatrem ....ziemią  5 metrów, 2 metry i FLARA.... 

Siedzę na ziemi, serce bije jak oszalałe, siedzę w krowim placku oczywiście ....

Szybkie spojrzenie w kierunku startowiska .... CHCE BYĆ TAM ZNOWU!!!!! Szybko, szybko, szybko składać skrzydło, na górę biegiem, pół  godziny pod górę, pot zalewa  oczy, jeszcze chwila i znowu będę w górze, choć na chwile, choć na moment ....70 sekund lotu...

 CDN                          


Autor: marcin p.

-
 
Dziękujemy za przeczytanie artykułu do końca! Zachęcamy do odwiedzenia naszego Facebooka, Twittera i YouTube. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.



Czytaj poprzedni artykuł:
Nowy serwis - friends.bham.pl
 Czytaj następny artykuł:
WWO w Birmingham