Zaloguj się Załóż konto
Polish (Poland)English (United Kingdom)

Wybory zakończone zawieszonym parlamentem

parlament.jpgBrytyjczycy obudzili się wczoraj w politycznej próżni. Czwartkowe wybory zakończyły się najgorszym z możliwych scenariuszy - tzw. zawieszonym parlamentem. Czyli takim, w którym żadna partia nie zdobyła większości potrzebnej do samodzielnego rządzenia. Konserwatyści nęcą liberałów koalicją. Laburzyści też myślą o tym samym i kurczowo trzymają się władzy. A królowa milczy...

Wielka Brytania Po ogłoszeniu wyników z 649 okręgów (wszystkich, z wyjątkiem jednego - z powodu śmierci kandydata wybory odbędą się tam później) konserwatyści zebrali 306 mandatów (o 98 więcej niż w wyborach w 2005 r.), laburzyści - 258 (mniej o 91), a Liberalni Demokraci - 57 (mniej o 5). Resztę mandatów (28) wzięły mniejsze partie, w tym szkoccy i walijscy nacjonaliści. Frekwencja była wyższa niż pięć lat temu i wyniosła 65 proc.

Z tak dobrym wynikiem wyborczym w prawie każdym kraju zachodniej demokracji David Cameron zostałby premierem, a Brown podałby się do dymisji, ale w brytyjskiej rzeczywistości parlamentarnej, aby rządzić samodzielnie, trzeba mieć 326 mandatów, a tylu konserwatystom nie udało się zdobyć.


Choć Cameron wygrał wybory z najlepszym wynikiem od 1931 r., to w przypadku zawieszonego parlamentu brytyjska tradycja zostawia pierwszeństwo w tworzeniu ewentualnej koalicji urzędującemu premierowi. Brown skorzystał z okazji. Już o siódmej rano zaszył się w swym gabinecie na Downing Street, gdzie zaczął się naradzać z najbliższymi doradcami.

Pierwszy atak na Browna lider konserwatystów przypuścił już w nocy z czwartku na piątek. Powiedział, że laburzyści przegrali wybory i "nie mają moralnego prawa dalej rządzić". Brown natychmiast odparł, że to "jego obowiązkiem jest doprowadzenie do tego, by Wielka Brytania miała silny, stabilny rząd z zasadami".



W piątek z godziny na godzinę napięcie rosło. Najpierw przed południem przed kamerami pojawił się przywódca Liberalnych Demokratów Nick Clegg, ogłaszając niespodziewanie, że to konserwatystom jako największej partii w parlamencie należy się pierwszeństwo w tworzeniu rządu. Niedługo potem zza słynnych czarnych drzwi na Downing Street 10 pojawił się śmiertelnie poważny Gordon Brown. - Kraj jest na nieznanym terytorium - mówił. Następnie, strasząc gospodarczymi konsekwencjami próżni na szczytach władzy, zaoferował liberałom koalicję. A Cleggowi w zamian za poparcie obiecał referendum w sprawie reformy systemu wyborczego.

Przywódca liberałów od dawna mówi, że jego ceną za poparcie którejkolwiek partii jest reforma jednomandatowego systemu wyborczego, który faworyzuje dwie duże partie, a dyskryminuje innych, w tym liberałów. Chciałby zmienić obecny system na proporcjonalny, dzięki czemu liberałowie mieliby w przyszłości więcej mandatów, stając się wymarzonym partnerem do różnych koalicji.

Mimo fali "cleggomanii" po świetnych wystąpieniach Clegga w telewizyjnych debatach wyborczych liberałom nie udało się odnieść sukcesu. Ale to Clegg był wczoraj kluczowym graczem. - Ciekawe, że Clegg, choć przegrał, to i tak może wygrał - komentował na gorąco na swym blogu komentator BBC Nick Robinson.

Jako ostatni po południu przemówił David Cameron. Wystąpił jak premier, przekonując, że w obliczu tego, co dzieje się w Grecji, i mając żołnierzy w Afganistanie, Brytania powinna jak najszybciej stworzyć silny i stabilny rząd z większością w Izbie Gmin. I przedstawił dwa scenariusze dalszego rozwoju sytuacji: albo mniejszościowy rząd torysów, popierany w konkretnych sprawach przez mniejsze partie, albo koalicja z Cleggiem z poszanowaniem programów obu partii.

Zdaniem komentatorów oferta reformy systemu politycznego złożona ze strony Camerona była zbyt mglista, by koalicja się udała. Aby wejść w koalicję z szefem torysów, Clegg musi mieć poparcie swej partii, z którą spotka się dziś. A partyjne doły są bardzo niechętne konserwatystom.

Rozmowy koalicyjne, w których pośredniczą najwyżsi rangą urzędnicy służby cywilnej ze strony Browna, królowej i Camerona, mogą potrwać od kilku dni do kilku tygodniu. Ostateczny termin to 25 maja, kiedy na posiedzeniu parlamentu ma być przedstawiony program nowego rządu. Jeśli koalicji nie uda się zawiązać, albo powstanie słaby mniejszościowy rząd, Brytanię czekają przedterminowe wybory.

Zdaniem ekspertów polityczny klincz mogłaby szybko rozwiązać królowa Elżbieta II, wskazując nowego premiera. - Królowa jest Heinekenem naszego systemu politycznego, tylko ona może sięgnąć pewnych części naszej konstytucji - komentował żartobliwie najwybitniejszy konstytucjonalista na Wyspach prof. Peter Hennessy.

Problem w tym, że monarchini niechętnie miesza się w polityczne spory. Poczeka więc, aż politycy dogadają się sami. Komentatorzy podkreślają, że tradycyjny brytyjski system, w którym od początku XX w. rządzą na przemian konserwatyści i laburzyści, nie sprostał wyborczej próbie. Jonathan Freedland z lewicowego dziennika "Guardian" napisał, że "Matka wszystkich parlamentów [czyli brytyjski parlament] bardzo się zestarzała".

Wybory przejdą do historii nie tylko z powodu niezwykle pasjonującej kampanii i podchodów wokół koalicji. Brytyjskie gazety rozpisują się o wielkim skandalu wyborczym, jakim było zamknięcie przed nosem tysiącom ludzi czekającym w kolejce do głosowania lokali wyborczych. Do takich dramatycznych scen doszło w Sheffield i Manchesterze na północy Anglii, w Hull, Leeds, Birmingham, Newcastle i kilku gminach w Londynie. Ludzie nie mogli zagłosować, bo albo zabrakło kart do głosowania, albo komisje wyborcze miały przestarzały rejestr wyborców.

Do parlamentu posłów nie udało się wprowadzić ani rasistowskiej Brytyjskiej Partii Narodowej, ani opowiadającej się za wyjściem kraju z UE Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa. Wielkie zwycięstwo odnieśli za to brytyjscy Zieloni - po raz pierwszy w historii będą mieli swego posła.


Źródło: Gazeta Wyborcza

-
 
Dziękujemy za przeczytanie artykułu do końca! Zachęcamy do odwiedzenia naszego Facebooka, Twittera i YouTube. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.


Czytaj poprzedni artykuł:
Land Rover znowu zatrudnia
 Czytaj następny artykuł:
Wyborcy oburzeni: setki ludzi zawróconych sprzed drzwi lokali wyborczych