Zaloguj się Załóż konto
Polish (Poland)English (United Kingdom)

Pracownicy z Litwy pozywają agencje pracy o stosowanie praktyk współczesnego niewolnictwa

Laurynas Kelpsa wraz dwójką innych imigrantów pozywa "najgorszego pośrednika pracy w historii Wielkiej Brytanii" i opowiada o swoich koszmarnych doświadczeniach z firmą DJ Houghton Catching Services.

W 2011 roku 19-letni Laurynas Kelpsa natknął się w internecie na ogłoszenie oferujące pracę w Anglii. Obiecywano mu dobre wynagrodzenie w wysokości 250-350 funtów tygodniowo plus zakwaterowanie, zadzwonił na numer podany w ogłoszeniu. Kilka dni później, nie znając szczegółów dotyczących pracy, zdenerwowany, ale podekscytowany, jechał już w kierunku hrabstwa Kent.

Przywieziono go pod jeden z typowych domów na Old Tovil Road, w Maidstone. Wspomina, że kiedy wszedł do środka, doznał szoku. W każdym pokoju było po kilku mężczyzn, niektórzy z nich spali na materacach rozłożonych na podłodze, a cały dom był brudny i zatłoczony.

Kelpsa i inni dwaj imigranci opowiedzieli o swoich przeżyciach dziennikowi "The Guardian". Mówią, że byli ofiarami przemocy, tuż po przyjeździe okazało się, że są zadłużeni, ich miejsce zamieszkania było zapluskwione, a oni sami byli czasem tak głodni, że jedli surowe jajka. Pośrednika za znalezienie pracy pobierał 350 funtów, odliczał też 50 funtów tygodniowo za zakwaterowanie i za autobus z Litwy, więc przez pierwsze trzy tygodnie pracowali za darmo.

Należą do sześcioosobowej grupy litewskich pracowników, którzy przed sądem najwyższym skarżą firmę i jej dyrektorów (…). To pierwszy taki przypadek, w którym brytyjska firma oskarżona jest o stosowanie praktyk charakterystycznych dla współczesnej formy niewolnictwa.

Pośrednikiem w całym przedsięwzięciu byli mieszkający w zabytkowej rezydencji położonej w pobliskiej wiosce, Darrell Houghton i Jacqueline Judge. Para ściśle współpracowała z litewskim wspólnikiem Edikasem Mankeviciusem, zapewniającym stały napływ nowych imigrantów. Firma dostarczała pracowników setkom kurzych ferm w całej Wielkiej Brytanii, w tym wielu przemysłowym fermom zaopatrującym supermarkety i sieci fast food.Jako że w ciągu ostatnich 25-30 lat powierzchnia kurzych ferm znacznie wzrosła, praca na nich wymaga bardziej specjalistycznych umiejętności. Niektóre duże fermy mieszczą ponad milion ptaków, co oznacza bardzo intensywną pracę: pracownik musi schwytać około 6000 ptaków na godzinę i pracować w ciemności, żeby nie płoszyć zbytnio zwierząt. Kurczaki drapią, dziobią, wymiotują i oddają kał, jest to, więc bardzo brudna i niebezpieczna praca.

Istnieją też normy prawne określające jak długo ptaki mogą pozostawać w klatkach przed ubojem, by nie narażać ich na nadmierny stres. Dziś prawie wszystkie gospodarstwa korzystają z usług agencji pracy i często chcą zatrudnić pracowników na krótki okres. DJ Houghton była jedną z zaledwie kilku firm w Wielkiej Brytanii współpracujących z kurzymi farmami, a na jej pracowników cały czas był popyt.

Mężczyźni pracowali bez umowy, nie zostali odpowiednio przeszkoleni do pracy ani nie mieli ochronnej odzieży, nie wiedzieli też gdzie jadą i jak długo tam pozostaną.

- To było straszne. Byłem cały pokryty błotem, ptasimi odchodami i wymiocinami, a kurczaki latały na wysokości twarzy. Miałem zadrapania na całych rękach – opowiada Kelpsa.
Wożono ich z Maidstone do Penzance na dwie godziny, później znowu do Maidstone i niemal od razu do Penzance tylko na dwie godziny pracy. Płacono im od kurczaka i nie dodawano nic za czas spędzony na przejazdach.

Często do pracy wzywano ich już w niedzielę, a później przez wiele dni byli nieustannie w drodze. Kelpsa wspomina, że pracował tydzień po tygodniu po ponad 120 godzin, podczas których przewożono ich do kolejnych miejsc pracy w całym kraju, bez możliwości umycia się czy zjedzenia odpowiedniego posiłku. Spali tylko podczas podróży z jednej fermy na drugą. Nie mieli nawet przerw na pójście do toalety, więc często załatwiali się w samochodzie.

Wypłaty często były wstrzymywane, co czasem było formą kary za wypicie drinka po pracy lub zostawienie w zlewie brudnego kubka po kawie. Wszyscy trzej rozmówcy mieli jakiś wypadek podczas pracy, po którym odmówiono im pomocy medycznej. Kelpsa na przykład opowiada, jak spadł ze schodów i złamał żebra. Kiedy poprosił Mankeviciusa o wolne, by dojść do siebie, ten zagroził mu natychmiastową eksmisją bez wypłaty wynagrodzenia. Po kłótni, Kelpsa dostał dwa dni wolnego, jednak, kiedy nie był w stanie oddychać, Mankevicius musiał wezwać karetkę.

Mężczyzna opisuje też, w jaki sposób byli kontrolowani za pomocą zastraszania, gróźb i aktów przemocy. Mankevicius tresował psy do walk i pracownicy twierdzą, że puszczał je luzem w domu, w skutek czego niektórzy z nich zostali pogryzieni. Prokopas twierdzi, że pewien litewski nadzorca rozciął mu wargę podczas kłótni, a Kelpsa, że został pobity, gdy próbował pomóc dwóm innym pracownikom.

Wszyscy trzej mężczyźni zostali oficjalnie uznani za ofiary handlu ludźmi do celów wyzysku w miejscu pracy. Proces pomocy pracownikom rozpoczął się, gdy kilku z nich zgłosiło się do biura świadczącego usługi w zakresie prawa, Citizens Advice Bureau, z prośbą o interwencję. W rezultacie kilka miesięcy później, w 2012 roku, policja zrobiła nalot na miejsca pracy zwiazane z Houghtonami.

W tamtym czasie Mankevicius był na Litwie. Od prawie trzech lat policja próbuje go przesłuchać. Houghtonowie zostali aresztowani, ale nie postawiono im zarzutów. Nie odpowiadają na prośby o komentarz do sprawy, jednak w rozmowach z lokalnymi mediami utrzymują, że oni są niewinni a oskarżenia fałszywe.


Źródło: onet.pl
-
 
Dziękujemy za przeczytanie artykułu do końca! Zachęcamy do odwiedzenia naszego Facebooka, Twittera i YouTube. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.


Czytaj poprzedni artykuł:
Antymuzułmański plakat na tablicy ogłoszeń w pubie w Middlesex
 Czytaj następny artykuł:
Policja prosi o pomoc w sprawie zgwałconej 25-latki w centrum Birmingham