Zaloguj się Załóż konto
Polish (Poland)English (United Kingdom)

Już milion Brytyjczyków ma umowy o pracę w wymiarze... zero godzin

Kontrowersyjne kontrakty cechuje elastyczność. Pracodawca nie gwarantuje pracy, tylko dzwoni do pracownika, gdy go potrzebuje. Ten musi być dostępny, ale może odmówić wykonania zadania. W McDonald's dotyczy to aż 90 proc. pracowników. Związki zawodowe biją na alarm.

Korzyści dla pierwszej ze stron są oczywiste: płaci tylko za to, czego naprawdę potrzebuje. A gdy spowalnia działalność, nie musi utrzymywać armii ludzi. Z kolei pracownik może łączyć zatrudnienie np. ze studiami lub ulubionym hobby. Dlatego na umowach zero godzin często zatrudniani są młodzi lub emeryci, którzy potrzebują paru dodatkowych funtów.




Tyle teoria. I gdyby na niej się skończyło, pewnie nikt by nie protestował. Jednak w dobie kryzysu finansowego pracodawcy coraz częściej dają takie kontrakty ludziom, dla których to jedyne źródło utrzymania; widmo bezrobocia sprawia, że w praktyce są oni na każde wezwanie. Ale nie mają wielu praw. Gdy zachorują, nie dostają chorobowego. Przysługuje im płatny urlop proporcjonalnie do przepracowanych godzin, jednak pracodawcy często o tym "zapominają". Najgorsza jest jednak niepewność: będzie okazja, by zarobić na życie, czy nie dostanę w tym tygodniu ani pensa?

Wszyscy zaciskają pasa

Niedawno brytyjski GUS poinformował, że na umowach zero godzin pracuje już 250 tys. osób. Sceptycy od dawna mówili jednak, że prawdziwa liczba jest znacznie wyższa. Potwierdziło to najnowsze badanie Chartered Institute of Personnel Development (CIPD), organizacji skupiającej menedżerów HR.

CIPD przepytał ponad tysiąc brytyjskich pracodawców. Aż 19 proc. przyznało się, że wykorzystuje takie kontrakty. Kiedyś głównie w hotelach, restauracjach i sklepach, obecnie najczęściej w... sektorze publicznym (24 proc. instytucji). To efekt zaciskania pasa przez rząd. W samej tylko służbie zdrowia jest prawie 100 tys. takich umów. 350 sezonowych pracowników zatrudnia Buckingham Palace.
 
W sektorze prywatnym kontrakty zero godzin nadal są popularne w hotelach (stosuje je 48 proc.) i gastronomii. W poniedziałek wyszło na jaw, że stanowią podstawę zatrudnienia aż 90 proc.(!) z 92 tys. brytyjskich pracowników McDonald's. Rzeczniczka sieci próbowała tłumaczyć, że wielu z nich to rodzice lub studenci, którzy potrzebują elastyczności. Zaznaczyła też, że godziny pracy ustalane są z wyprzedzeniem i pracownicy nigdy nie muszą być dostępni na telefon.

Jednak zdaniem laburzystowskiego posła Andy'ego Sawforda, właśnie przykład McDonald's może pomóc w walce o zakazanie kontrowersyjnych umów. - Niektórzy pracownicy pracują tydzień w tydzień po 20-30 godzin. Nie da się obronić tezy, że nie powinni dostać zwykłych kontraktów - powiedział Sawford.

Kanapkowy artysta nie podskoczy

Podobnie bywa w innych firmach. 38 proc. pracowników badanych przez CIPD przyznało, że pracuje ponad 30 godzin tygodniowo - tyle co pełnoetatowcy. Różnicą jest jednak ogromna niestabilność. "The Guardian" dotarł do kontraktu jednego z "kanapkowych artystów" (to oficjalna nazwa stanowiska) Subwaya. Czytamy w nim: "Firma nie ma obowiązku zapewnić ci pracy. Twoje godziny pracy nie są ustalone z góry. Będziesz o nich powiadamiany co tydzień w rozsądnym czasie przez menedżera restauracji. Firma zastrzega sobie, że od czasu do czasu będzie wymagać, byś pracował w różnych lub wydłużonych godzinach". Na takich lub podobnych warunkach w kanapkowej sieci pracuje w Wielkiej Brytanii kilkaset osób.

Patent ten wykorzystują też handlowcy. Sieć sklepów sportowych Sports Direct zatrudnia tak aż 20 tys. z 23 tys. swoich pracowników. Z kolei hipermarkety Tesco, ASDA czy Sainsbury's zadeklarowały, że w ogóle nie korzystają z podobnych rozwiązań.

CIPD szacuje, że umowy zero godzin ma nawet milion Brytyjczyków.

- Oznaczałoby to, że problem nie dotyczy już mało znaczącej mniejszości i że powinien zająć się nim rząd. Powinien wziąć pod uwagę nie tylko skalę problemu, ale i to, jak kontrakty wpływają na prawa pracownicze, możliwości zarobkowe i samopoczucie ludzi - komentuje cytowana przez "The Guardian" Vidhya Alakeson z think tanku Resolution Foundation.

Elastyczni bez wyboru

O zakazanie kontrowersyjnych umów apelują największe związki zawodowe. - Większość osób podpisuje je tylko dlatego, że nie mają wyboru. Niektórym mogą dawać elastyczność, ale układ sił faworyzuje pracodawców, na których trudno się poskarżyć. Pracownicy co tydzień nie wiedzą, ile pieniędzy zarobią na jedzenie i rachunki, co jest niezmiernie stresujące - mówi Dave Prentis ze związku Unison.

Jak można by przypuszczać, odmiennego zdania są organizacje pracodawców. Argumentują, że zmiana przepisów ugodziłaby zwłaszcza w małe i średnie firmy, które dostosowują się do zmiennej sytuacji na rynku.
 
- Kraje z elastycznym rynkiem pracy mają niższe bezrobocie. Wielka Brytania uniknęła tego, co dzieje się na południu Europy, m.in. dlatego, że pracodawcy mogą łatwo przystosowywać się do zmieniającego się zapotrzebowania - przekonuje Alexander Ehmann z brytyjskiego Instytutu Dyrektorów.

Co na to rząd? Minister ds. biznesu Vince Cable powiedział Sky News, że same umowy zero godzin nie są problemem. Pojawia się on wówczas, gdy firmy żądają wyłączności, czyli zakazują pracy dla innych, a jednocześnie nie zapewniają "stabilnego zatrudnienia lub zatrudnienia w ogóle".

Wygląda więc na to, że ekipa Davida Camerona przynajmniej na razie nie zakaże kontrowersyjnych umów, tylko wprowadzi ogólną regułę, że osoby, które je podpisały, mogą pracować dla wielu firm. - Badamy sprawę; we wrześniu ogłosimy, jakie możemy podjąć decyzje - powiedział Cable.



Źródło: wyborcza.pl

-
 
Dziękujemy za przeczytanie artykułu do końca! Zachęcamy do odwiedzenia naszego Facebooka, Twittera i YouTube. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.


Czytaj poprzedni artykuł:
Sprzedajesz samochód – uważaj na oszustów
 Czytaj następny artykuł:
Kara dożywocia dla właścicieli psów zabójców?